Sobota, 3 czerwca, była pięknym dniem, takim w sam raz: świeciło słońce, do popołudnia na niebie nie pojawiła się żadna chmurka, ale nie było zbyt gorąco. Poranek, kiedy po dotarciu „Nad Drzewa” w Coniewie i wypiciu pysznego masala czaj, zaczęłyśmy Powitania Słońca w sadzie, był nawet całkiem rześki.
Warsztaty SOS na stres to joga, wprowadzenie do uważności, czyli mindfulness, nauka lepszego oddychania (podstawowe techniki pranajamy), głęboki relaks i wszystko, co pomiędzy. A pomiędzy są rozmowy, spotkania z nowymi osobami, kontakt z naszymi gospodarzami Ewą i Zbyszkiem oraz ich córeczką Naimą, poczęstunki, lemoniady.
Dla jednych zaczęło się od Powitań Słońca w sadzie (Naima z nami bardzo pięknie ćwiczyła), a Panie, które nie zdecydowały się na te dość wyczerpujące ćwiczenia, Ewa Maryańska pod drzewami poprowadziła przez lżejszą, ale równie ważną rozgrzewkę: głowy, oczu, ramion, przez pierwsze ćwiczenia uważności i oddechu. Była nawet joga śmiechu, która tak bardzo się spodobała, że uczestniczki zażyczyły sobie w przyszłości dłuższą jej sesję.
Po przerwie na indyjski czaj i inne napoje, rozpoczęłyśmy dwugodzinną sesję jogi. Dziewczyny mówiły potem, że to zupełnie inne ćwiczenie, niż nawet tylko o pół godziny krótsze zajęcia w Józefosławiu czy Piasecznie. Gdy wiadomo, że nie trzeba za chwilę biec do pracy albo sprawdzić czy dzieci odrobiły lekcje, umysł jest spokojny i łatwiej słuchać sygnałów z własnego ciała i również przekraczać jego możliwości. Ania po raz pierwszy stanęła na głowie, a Marta – również pierwszy raz – trwała w sirszasanie bez podpierania się stopami o ścianę.
Wszystkie chwaliłyśmy chłodnik Ireny, serwowany na lunch (obiad?), ale już jej masaże lomi lomi tylko te, które doświadczyły kojących rąk Ireny na swoim ciele. Irena miała pełne ręce roboty, ale i tak nie zdołała wszystkich wymasować, bo hawajski masaż Lomi lomi Nui trwa półtorej godziny. Muszę powiedzieć, że w życiu miałam taki masaż robiony siedem razy, ale ten ostatni – Ireny – był najlepszy. Oczywiście wypróbowałam go już wcześniej, na warsztatach nie miałabym na to czasu. Masaż Lomi lomi już w samej idei jest nadzwyczajny – wykonywany był przed ważnymi momentami w życiu członka społeczności Hawajów. Więc i uczestniczki warsztatów, które uznały, że to, co się z nimi właśnie dzieje, to czas przełomu, znikały z pola widzenia, udając się do ciepłego pokoju z rozwieszonymi hawajskimi szalami, z sączącą się hawajską muzyką, wypełnionego pięknymi zapachami olejków do masażu i po 1,5 godzinie wracały rozpromienione, z błogością wypisaną i na twarzy, i w ruchach ciała.
Na lunch można było też skosztować wspaniałe wegańskie pasty przygotowane przez Ewę Maryańską, która jest znawczynią kuchni ajurwedyjskiej, a że jest również psychodietetykiem, opowie nam szerzej o jedzeniu i o ajurwedzie na następnych warsztatach.
W drugiej części warsztatów uczyłyśmy się podstaw mindfulnessu.
Ponieważ żyjemy pod presją ciągłego wytykania sobie błędów przez ludzi, którymi się otaczamy, społeczeństwo, media a nawet przez nas samych nieustanie poddawani jesteśmy ocenie, co i jak robimy i co powinniśmy zmienić w swoim życiu, może to doprowadzić do stresu i napięć w ciele. Stale słyszymy, że musimy zrzucić kilogramy, zlikwidować zmarszczki, mieć dobre ubrania, więcej zarabiać.
Wiele lęków, niepewności, stresów wynika z przeświadczenia, że powinniśmy być lepszą wersją samego siebie. A tak nie jest.
Prawdziwe zmiany biorą się z głębokiej akceptacji i zrozumienia samego siebie.
Dbałość o nasze dobre samopoczucie musi pochodzić z wnętrza. Musimy nauczyć się rozpoznawać i być uważnymi na sygnały płynące z naszego ciała.
Jedyną metodą jest uważność. W tym celu nauczyłyśmy się kierować naszą uwagę ku wnętrzu i łączyć się z oddechem. Koncentracja na oddechu utrzymywała naszą obecność, uspokajała umysł i pozwalała na rozwinięcie świadomości własnego ciała.
Ostatnią częścią warsztatów w Coniewie był bardzo głęboki relaks, który regeneruje ciało i umysł.
Wszystkie części warsztatów były odpowiedzią na pytanie jak zacząć odnajdywać drogę do spokoju i szczęścia w życiu. Oczywiście niejedna ścieżka do tego spokoju prowadzi, ale mamy przeświadczenie, że był taki swoisty starter do odkrywania na nowo źródeł spokoju i zadowolenia, które drzemią głęboko w każdym z nas.
Na koniec nasza gospodyni Ewa poczęstowała nas chwilę wcześniej zrobionym, pysznym ciastem z owocami.
Jeszcze więcej obiecujemy sobie po wrześniowych warsztatach, bo w „Nad Drzewami” już jest gotowy wielki taras, z którego rozciąga się rozległy i sielski widok na pradolinę Wisły, na którym – przy dobrej pogodzie – można również ćwiczyć!